OPERACJE

Pierwsza operacja, czyli doświadczenia i druga operacja, czyli usunięcie jelita.

Na początek może zacznę od tego jak zaczęło się moje CU, a było to mniej więcej w październiku 2001 roku. Nie wiem, może coś działo się wcześniej, ale dla mnie pierwszym sygnałem była krew. Początkowo myślałam, że to hemoroidy, w końcu już od prawie 3 lat miałam nieustanne zatwardzenia, jednak po miesiącu postanowiłam wybrać się do lekarza. Powiedziałam co i jak, zapytałam nawet czy to może być coś groźnego, a pani doktor z uśmiechem na ustach powiedziała mi, że to tylko hemoroidy, bo jestem za młoda żeby poważnie chorować i skierowała mnie do chirurga naczyniowego. Pan zrobił mi rektoskopię i powiedział, że faktycznie mam hemoroidy, nawet robił mi 2 zabiegi, chyba nazywało się to gumkowanie. Pierwszy zabieg miałam w listopadzie 2001 r., a drugi jakoś tak w marcu,później już nie poszłam, bo stwierdziłam że i tak nie ma żadnej poprawy, krew była cały czas.
Potem były wakacje i zapomniałam o tym problemie, mimo że cały czas był. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą w październiku 2002r., zaczęły się ostre biegunki, a właściwie była to taka bordowa woda. Znowu poszłam do tej samej pani doktor, ale niestety nawet wtedy nie zainteresowała się co mi dolega, powiedziała tylko że mam mocno wzdęty brzuch i nie może mnie dobrze zbadać, zaleciła tylko no-spę i jakieś leki na biegunkę.W domu tylko leżałam, bo bałam się wstać z łóżka. Tak wytrzymałam jeszcze tydzień, w końcu poszłam do innej pani doktor, ta od razu skierowała mnie na badania i już na drugi dzień wylądowałam w szpitalu (niestety nie był to właściwy szpital o czym przekonałam się niebawem). Na oddział trafiłam 23.10.2002r., przez kilka dni miałam robione badania,do 28.10., wtedy zadecydowano, że trzeba operować, tylko, że cały czas nie wiedziałam co mi dolega.
Po operacji przyszedł pan doktor i powiedział, że usuneli mi wyrostek i wysłali do badania. Dużym zaskoczeniem była dla mnie rana pooperacyjna, miałam cały brzuch rozcięty, ale z drugiej strony cieszyłam się, że już jestem po wszystkim (tak mi się wtedy wydawało).Pamiętam, że jeszcze przed operacją miałam mieć kolonoskopię, ale nie mogłam wypić płynu przeczyszczajacego, był taki okropny, że wszystko zwymiotowałam. Na szczęście minęła mnie ta wątpliwa przyjemność. Po operacji czekałam na poprawę, ale niestety nic takiego nie następowało, przy okazji dowiedziałam się tylko, że podejrzewają u mnie bardzo poważną chorobę. Znowu zaczęły się badania. 30.10. rano kiedy usiadłam na łóżku poczułam że coś mi tam z tyłu wycieka, okazało się, że to krew, dostałam dość silny krwotok, lekarze nie wiedzieli co się dzieje . Dostałam krew i po tym zaczęłam mieć problemy z oddychaniem, o czym od razu poinformowałam ordynatora. Tylko się uśmiechnął i powiedział, że problemy z oddychaniem to rzecz normalna jak się krew dostaje, ale zrobiono mi dla pewności prześwietlenie płuc, na zdjęciu wyszedł jakiś cień na lewj piersi i jakaś starsza pani naskoczyła na mnie, że mam guza w piersi a jeszcze nie byłam na mammografii,o zapaleniu płuc jakoś nikt nie wspominał. 1.11. już nie miałam siły sama oddychać, wiec podłączono mi tlen, przenieśli mnie też bliżej dyżurki. Coś się zaczęło dziać, bo nawet sam pan ordynator zawitał w szpitalu. Znowu prześwietlenia (które o dziwo nadal nie pokazywały zapalenia płuc),ordynator nadal obstawał przy stwierdzeniu, że trudności z oddychaniem są wynikiem przetaczania krwi, na dokładkę jeszcze zrobili mi gastroskopię, tak na żywca, bo nie mogłam przełknąć płynu znieczylającego. Wreszcie ordynator zadzwonił do profesora Michała Drewsa, na ul. Przybyszewskiego, zrobił to dopiero po ostrej interwencji mojej rodziny. Profesor od razu zgodził się mnie przyjąć do swojego szpitala, jeszcze tylko musiał znaleźć dla mnie karetkę, bo tutejszy szpital nie dysponuje karetkami. Wreszcie doczekałam się, nie pamiętam która była godzina, ale już było ciemno na dworze kiedy jechałam do Poznania.
Na miejscu okazało się, że nie ma moich zdjęć z prześwietlenia, trzeba było wszystkie robić jeszcze raz.Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się, że mam CU, czyli wrzodziejące zapalenie jelita grubego. Przyszedł doc. Tomasz Kościński( najcudowniejszy lekarz ) i mnie o tym poinformował. Powiedział też, że muszą mnie natychmiast operować i czy się zgadzam, chociaż, jak sam dodał, nie mam raczej innego wyjścia. Zaczęto od razu przygotowywać mnie do operacji. W trakcie tych przygotowań słyszałam o stomii, że będę miała coś takiego, nie wiedziałam w ogóle o co chodzi.Jakoś wtedy nie myślałam o tym, słuchałam ale nie docierało to jeszcze do mnie, czułam taki wewnętrzny spokój, nawet wtedy kiedy usłyszałam, że mój stan jest bardzo poważny. Pamiętam jeszcze moment przekładania z łóżka na stół operacyjny, ktoś wziął moją rękę, coś mi podłączono, a potem zobaczyłam nad głową jakąś czarną maskę i poczułam jakbym wpadała w ciemny dół.
Obudziłam się, tak mi się wydawało, prawie natychmiast, a tak naprawdę było to po kilkunastu godzinach. Po operacji, nie wybudzano mnie tylko przewieziono na oddział pooperacyjny. Kiedy się obudziłam, to dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać co tak naprawdę się stało. Przyszedł doc. Kościński i powiedział, że było już bardzo źle, jelito pękło w środku i doszło do zapalenia otrzewnej. Nie mogłam się ruszać, właściwie to nie mogłam poruszyć nawet palcem u nogi. Przychodziła rehabilitantka i uczyła mnie chodzić (teraz wiem, mniej więcej, co czuje małe dziecko kiedy robi pierwsze kroki). Nie było to takie proste, kiedy trzeba jeszcze zmagać się z tymi wszystkimi rurkami i workami (cewnik, 2 dreny na brzuchu, sonda w nosie i worek od stomii). Dość szybko dochodziłam do siebie, ale najgorsze było spojrzenie i oswojenie się ze stomią. Bałam się, że to jakaś dziura w brzuchu, w końcu jakoś się przemogłam i nie było to takie straszne. Myślę, że dość szybko zaakceptowałam tę nową sytuację, głównie też dzięki pomocy niezawodnej pielęgniarki stomijnej, pani Ulki Sobczak. Teraz pozostało mi tylko dojść do formy, żeby poddać się kolejnej operacji, uszyciu zbiornika j-pouch.
Do domu wróciłam 12 listopada, trochę wychudzona, zmieniona wizualnie przez chorobę ale chyba też i trochę zmieniona wewnętrznie, ale pewna, że teraz już będzie tylko lepiej.

Pierwsza i druga operacja

Trzecia i druga operacja

Trzecia operacja, czyli uszycie zbiornika j-pouch i czwarta operacja, zamknięcie stomii

Rana na brzuchu goiła się jeszcze przez miesiąc po przyjściu do domu, w tym czasie uczyłam się i oswajałam ze stomią. Na początku nie było łatwo, główny problem to odklejanie worka w najmniej odpowiedniej chwili. Później już szło mi to nawet nieźle, chyba też dlatego, że szybko zaakceptowałam tę sytuację, wiedziałam że to tylko czasowe. Dlatego pielęgnacja i zmiana worków nie przysparzała mi większych problemów. Szybko doszłam do wprawy i do w miarę dobrej formy żeby iść do szpitala na kolejną operację. Ucieszyłam sie kiedy dowiedziałam się, że już w marcu mogę zgłosić się w szpitalu. Szłam tam pełna optymizmu, już wiedziałam, że nie mam się czego bać. Byłam dokładnie poinformowana na czym będzie polegała operacja, czego mogę się spodziewać i co będzie po. Dokładnie 20.03.2003r. znalazłam się w szpitalu. Chodziło u uszycie zbiornika j-pouch. Poznałam innych chorych, również ze stomią, a niektórych już po. Krótko po mnie przyszła do szpitala dziewczyna, miała mieć usunięte jelito grube i uszyty zbiornik. Bardzo się bała, nie wiedziała jak to będzie. Właściwie nie dziwię się jej, każdy z nas boi się tego co nieznane. Myślę, że w jakiś sposób pomogłam się jej przygotować do tego. Pokazałam jej worek, a nawet całą stomię, zresztą sama chciała. Kiedy szła na operację wiedziała że nie będzie tak źle. Ja poszłam 26.03. na operację, już po wszystko mnie bolało, zwłaszcza kręgosłup i ta tylna część ciała :]. Stomia wyglądała trochę inaczej, była bardziej płaska, ciągle mi podciekało pod płytkę, ale jakoś szło to wytrzymać. Najważniejsze, że miałam j-poucha. Trochę obolała, ale myślę że na swój optymistyczny sposób zadowolona wróciłam do domu (3.04.), akurat na urodziny mojej mamy. Po tygodniu dostałam zapalenia zbiornika, brałam czopki metronidazol i szybko mi przeszło. Często mi się oczyszczał ten zbiornik i musiałam jeżdzić do płukania, ale dzięki temu moje zwieracze zaczęły znowu pracować, ale nie każdemu się tak często oczyszcza, to już sprawa indywidualna. Do cofnięcia stomii byłam już gotowa w czerwcu, ale z przyczyn nie związanych z chorobą do szpitala poszłam dopiero w sierpniu, a dokładnie 6.08.2003r. Miało być bez większych niespodzianek, ale okazało się, że jednak są. W trakcie badań przygotowujących do operacji okazało się, że mam wysoki poziom bilirubiny i nie mogę być operowana, bo to może świadczyć o żółtaczce. Po dokładnych badaniach okazało się, że co prawda żółtaczki nie mam, ale za to mam powiększoną nerkę. Po urografii i konsultacji z urologamii dowiedziałam się, że mam wodonercze prawostronne i czeka mnie w najbliższej przyszłości kolejna operacja, która jednak nie może być wykonana razem z tą planowaną, czyli cofnięciem stomii. W końcu 1.09. trafiłam na stół operacyjny, a potem obudziłam się już bez worka. Nie mogłam się doczekać kiedy będę mogła iść do ubikacji, chociaż już trochę przyzwyczaiłam się do stomii i bałam się jak to będzie bez woreczka. Na szczęście nie było tak źle. Nie musiałam wstawać w nocy, wystarczyło że szłam do ubikacji po 23.00 i już do rana bez problemu wytrzymywałam. W ciągu dnia, na początku chodziłam średnio 10-12 razy, ale już po jedzeniu, w szczególności ryżu, było lepiej. Zmieniła się konsystencja i częstość wypróżnień zmniejszyła się do 8-9. Tę operację, jak i poprzednie wykonywał doc. Tomasz Kościński. Wspaniały lekarz, myślę że dzięki niemu to wszystko było dla mnie łatwiejsze do zniesienia. Mogę go polecić z czystym sumieniem, na pewno nikt się nie zawiedzie. Do domu wróciłam 8.09., tym razem zdążyłam na swoje i synka urodziny. Z nerką wkrótce wszystko się szczęśliwie zakończyło pomyślnie. Nawet nie była konieczna operacja.
Niedługo minie 1,5 roku od cofnięcia stomii. Już prawie nie pamiętam jak to było od razu po. Na początku trochę bolało, często zdarzały się podrażnienia, ale myślę, że ogólnie nie było tak źle. Nigdy nie stosowałam diety i nie stosuję też tym bardziej teraz.Jem wszystko to co lubię (zwłaszcza owoce), a do ubikacji chodzę 5-7 razy na dobę (właściwie to raczej w ciągu dnia, bo w nocy nie musze wstawać). Myślę, że to niezły wynik, zwłaszcza że pochłaniam duże ilości warzyw i owoców, z czasem na pewno jeszcze się trochę zmniejszy.

Przewijanie do góry